Nasza strona używa plików Cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i możliwości zmiany ustawień Cookies w przeglądarce.

www.axtom74.beskidy24.pl

portrait

Nawigacja

  • Strona główna użytkownika
  • Sylwetka  

  • Warning: count(): Parameter must be an array or an object that implements Countable in /include/class.filter.php on line 152
    Galerie  

  • Warning: count(): Parameter must be an array or an object that implements Countable in /include/class.filter.php on line 152
    Reportaże  

Tomasz » reportaże » Romanka

Data: 20 kwietnia 2010

Romanka

Widok na Romankę z Hali Rysianka

Widok na Romankę z Hali Rysianka

Do Sopotni dotarłem ze sporym opóźnieniem w dodatku miałem problem z szybkim wyjściem na szlak (zapomniałem z auta zapasowych akumulatorów do aparatu). Tak więc kiedy wreszcie znalazłem się na szlaku nabrałem tempa jak się później okazało sprintera, a przecież dystans był nie byle jaki.

Za cel obrałem Romankę, podejście od strony Sopotni, później schronisko na Rysiance, a dalej to już decyzja na miejscu. Chciałem bardzo przez Trzy Kopce i zejście do Sopotni przez Uszczawne, ale w razie problemów czasowych istniały dwie inne opcje: prościej szlakiem od razu z Hali Rysianka, albo po zdobyciu Trzech Kopców i Palenicy zejść ścieżką w dół przez Halę Cebulową.

Już na samym początku wyprzedziłem jegomościa z Dąbrowy Górniczej (poznałem po rejestracji jego auta) z wiszącym plecakiem, kijkami, w porządnych butach, ale jego tempo wydawało mi się raczej spacerowe. Nawet zagadnął do mnie lecz króciutko, bo szybko się oddalałem.

Podejście pod Kotarnicę szybko okazało się być dość wyczerpujące, więc postanowiłem nieco odsapnąć. Koszulka była dość mokra na plecach. Zdjąłem ją i rozwiesiłem na gałęzi. Kubek gorącej herbaty postawi mnie szybciej do pełni sił. 15 minut później byłem dalej na szlaku. Przedtem jednak trzeba było wskoczyć do nieźle owianej wiatrem koszulki, bo jak się okazało tą część ekwipunku zapasowego też zostawiłem w aucie. Koszmarne uczucie wkładać na siebie coś tak zimnego.

Szczyt Kotarnicy szlak omija nieco, ale można go zobaczyć po swojej prawej stronie. Tu czarny szlak kończy swój bieg i dołącza do niebieskiego. W tym miejscu ścieżka zaczyna biec niezbyt szeroką przesieką leśną przechodzącą idealnie prosto przez nienazwaną przełęcz, a na wprost ukazuje się szczyt Majcherkowej, która mimo, że jest niższa o 11 metrów to jednak zasłania Romankę. Tak czy inaczej, widok owej przesieki z monstrualnym podejściem na wprost w połączeniu z panującą temperaturą budził mały respekt.

Na dnie przełęczy postanowiłem nabrać sił i wrzucić coś na ząb. Totalnie mokrą koszulkę zarzuciłem na krzaki jagód w dobrze nasłonecznionym miejscu. Sam wybrałem miejsce zacienione. Kiedy kończyłem już posiłek, z lasu gdzie kończył się czarny szlak pojawił się jegomość, którego wyprzedziłem na początku wędrówki. Tego się obawiałem. Strasznie nie lubię kiedy ktoś depcze mi po piętach w górach. Szkoda mi było czekać, aż mnie wyprzedzi. Zresztą szedł do tej pory wolniej ode mnie, więc ruszyłem pospiesznie w górę.

Tuż przed szczytem Majcherkowej rozciąga się wspaniały widok na Pilsko i dalej na Babią. Rozłożyłem się więc wygodnie wśród kęp jagód i pomyślałem, że tu sobie „zabawię” dłużej. Tamten za mną powinien mnie wyprzedzić. Przecież nie może iść tam gdzie ja.

Dłuższą chwilę obserwowałem przeciwległe zbocza wypatrując ścieżki, którą od Hali Cebulowej mógłbym zejść w dolinę. A widok był prześwietny. Nawet zdobyta przed kilkoma dniami Babia widoczna była tak dobrze, że można było wypatrzeć większe ścieżki.

Wtedy dołączył do mnie jegomość z Zagłębia. Kijki rzucił kilka metrów obok jakby miał ich już dość. Zaczął zagadywać mnie pytaniami w stylu „co to za góra” wskazując na najbardziej charakterystyczne szczyty. O facet – pomyślałem, ty to w górach jesteś większy amator niż ja. Żeby bez mapy się wybierać – chyba że mnie chcesz sprawdzić. Potem zaczął opowiadać gdzie jeszcze pójdzie, w jakie góry i najwyraźniej koniecznie chciał opowiedzieć dlaczego właściwie chodzi po górach. Wynikało, że z nadmiaru czasu ale raczej odniosłem wrażenie, że w domu go nie lubią. Tak czy inaczej emeryt kopalniany – tego też się dowiedziałem nie pytając - odtąd stał się moją zmorą.

Zostałem jeszcze chwilę w nadziei, że odejdzie na tyle daleko, by więcej się nie spotkać i tym razem niezbyt pośpiesznie ruszyłem dalej. Doszedłem go na szczycie Romanki. Tam usypana z kamieni malutka kapliczka z figurką Matki Boskiej miała o czymś zapewne przypominać.

Usiadłem za szczytem. Dołączył do mnie mój „towarzysz – emeryt”. Teraz nie tylko mówił mi wprost „za jedno”, ale w dodatku mnie poganiał żebym zbytnio nie zostawał w tyle. Niestety dalsze próby pozbycia się intruza nie skutkowały.

Rezerwat Romanka krył w sobie tajemnice jakiejś choroby drzew, bo wszystkie tu wyglądały jakby deszcz nie padał przynajmniej od kilku lat. Kikuty pni w kolorze jasno szarym pozbawione były nawet wyschniętych gałęzi. Krajobraz nieszczególnie piękny, a mimo to ktoś tu zorganizował kilka ławeczek do siedzenia.

Po wyjściu z rezerwatu dotarliśmy do Hali Łyśniowskiej skąd znów można było podziwiać stoki masywu Pilska i Trzech Kopców. Nieco dalej na Przełęczy Pawlusiej dołączał czerwony szlak biegnący od Żabnicy przez Słowiankę. Mój „towarzysz jakby nie rozumiejąc gdzie zostawił swój pojazd stwierdził oświecony, że tam to chyba nie pójdziemy. Gdyby miał mapę to pewnie nie rozpatrywałby takiej możliwości, w dodatku co ja mam z tym wspólnego? Chcesz to idź,ale bezemnie – pomyślałem.

Do schroniska na Rysiance dotarliśmy w odległości koło 10 metrów od siebie, więc usiadłem sobie przy stoliku obok. Kilka młodych osób zbierało się do dalszej wędrówki. Gospodarz malował prowizoryczny płotek od strony skąd przyszliśmy, a emeryt z Zagłębia wyjął z obwisłego plecaka jakieś pozawijane w aluminiowe folie kurczaki, pewnie obiad.

Siadaj tu. Tyle czasu szliśmy razem – zaproponował na co ja szybko odparłem, że pójdę sprawdzić co serwują w barze. To był strzał w dziesiątkę. Kiedy jadłem zamówiony żurek traper ruszył w kierunku Pilska. Ja już wiedziałem którędy pójdę.

W schronisku ani żywej duszy. Jadalnia zupełnie pusta. Można było się spokojnie pożywić i odpocząć. Przez niewielkie okno widać było Trzy Kopce przysłonięte trochę przez drzewa. Skorzystałem z gościnności schroniska i wkrótce ruszyłem ku zejściu niebieskim szlakiem do Sopotni. Z tego zbocza swój początek brała rzeka Sopotnia, której znany wodospad położony był kilkanaście metrów od miejsca gdzie rozpoczynałem wędrówkę. Tam spory strumień, który mógł przy obfitych opadach narobić szkód tu - tylko niewielki strumyczek, a właściwie ledwo wilgotne koryto strumyka, napełniane wodą pewnie tylko przy deszczu. Schodziłem więc samotnie zadowolony, że uwolniłem się wreszcie od natręta.

Las zdawał się być zupełnie pusty, ale jeśli przystanąć na chwile mnogość stworzeń tu żyjących nie dawała się zliczyć. Gdzieś kilkaset metrów dalej ścieżka wypadała na szeroki dukt leśny wysypany żwirem dla. Pewnie leśnicy transportowali tędy drewno ze ścinki. Kilka metrów dalej szlak schodził z drogi w las, jednak teraz zagrodzono to wejście i opisano zakazem ze względu na prowadzoną obrywkę drzew. Na drodze „oczoje..nym” spreyem opisano kierunek marszu. Wyjąłem mapę, aby sprawdzić ile trzeba będzie nadrobić drogi. No nic. Trudno. Dziś nie niedziela, więc górale mogą rzeczywiście coś tam zrywać. Ruszyłem drogą we wskazanym kierunku. Kilkaset metrów dalej zrobiła się sytuacja nieco mniej ciekawa i wcale nie chodziło o pogodę czy trasę. Jak każdy, co pewien czas potrzebowałem kilku chwil w odludnym zasłoniętym miejscu. Najlepiej wyrazić się, że takiego miejsca gdzie król piechotą chodzi. Okazało się, że będąc w takiej potrzebie w środku gęsto porośniętych lasem gór, można mieć kłopot z wejściem w jakiś kawałek lasu. Najpierw para jeźdźców na koniach z pobliskiej stadniny uniemożliwiła oficjalne wejście w las. Potem okazało się, że warunki geologiczne raczej nie sprzyjają ukryciu. Wreszcie po zaspokojeniu swych potrzeb maszerowałem szutrową drogą w dolinę zostawiając za sobą wielką Romankę. Minąłem miejsce, gdzie wyszedłbym z lasu gdyby nie zamknięty szlak. Teraz już swoją drogą przed siebie. Z mapy wynikało, że jestem w połowie drogi licząc od schroniska. Jakoś dziwnie zdawało mi się, że powinno być bliżej. Może to były oznaki zmęczenia. No i żołądek jakoś nie chciał się uspokoić i co chwila wbijał mi się w brzuch ostrym choć krótkim bólem. Trzeba było sięgnąć do apteczki. Dwadzieścia minut odpoczynku powinny przynieść ulgę. Zawsze warto nosić kilka drobiazgów ze sobą. Nie wyobrażam sobie wyjścia w góry bez takich rzeczy jak choćby prowizoryczna mapa, jakiś opatrunek, coś przeciwbólowego, kurtka, skarpetki i koszulka na zapas ( jeśli nie ze sobą to np. w aucie), woda do picia, coś na gorąco (najlepiej herbata) w termosie i jakaś kanapka. No chyba, że trasa wiedzie przez kilka schronisk i nie przekracza 2 – 3 godzin. Zdecydowanie tym razem odpocząłem. Brzuszek jakby zaczął wreszcie współpracować i mogłem ruszyć dalej.

Mały potok Sopotnia już nabrał wigoru i nie dałoby się go przeskoczyć ot tak sobie jak wyżej w górze. Teraz wartki strumień przecinał drogę raz na lewo raz na prawom, przelewając się gdzieniegdzie przez zwałowisko większych i mniejszych głazów tworzących malownicze mini kaskady. Ani się obejrzałem kiedy stąpałem już po asfalcie. Droga wyjątkowo dziurawa straszyła kierowców wyrwami i tylko zimą, kiedy śnieg przykryje wszystko isanie wyrównają „nową” nawierzchnię nie odczuwa się tu pewnie nierówności.

W tej niezbyt wąskiej dolinie pomiędzy Buczynką, Szczawnem i Malarką, a Kotarnicą i Romanką można było znaleźć spokój jaki panował tylko w górskich odludnych wsiach i to w niedzielę, a tu przecież czwartek po południu. Prawie nikogo nie spotkałem przez te kilka kilometrów drogi. Ktoś siedział tylko przed niewielkim barem, jakaś gaździna plewiła coś w malutkim ogródeczku i jakiś „tutejszy” wyjechał właśnie samochodem na dziurawą drogę pewnie do sklepu po piwo.

Przed samym parkingiem zrobiłem jeszcze kilka fotek owieczkom pasącym się w malutkim ogródku tuż za korytem rzeki. Po małym odpoczynku przy samochodzie i zjedzeniu tego co mi jeszcze pozostało postanowiłem zwiedzić jeszcze oddalony o kilkadziesiąt metrów wodospad Sopotni. Miejsce urokliwe, ale trochę wciśnięte za płot jakiegoś zabudowania. Teraz mogłem już wracać da domu.

Podsumowując: znów okazało się, że człowiek uczy się całe życie. Na samotną wyprawę trzeba zwiększyć dozę rozsądku. Moje początkowe tempo okazało się dla mnie zgubne. Chyba zbyt szybko chciałem być na szczycie z powodu opóźnienia przy wyjeździe. Pośpiech to zły doradca.

 





Galeria


Wszystkie prawa zastrzeżone Beskidy24.pl © 2009

Redesign i nadzór techniczny Cyber.pl © 2009